- poniedziałek, 05, marzec 2018
Kurs i dane
Świat finansów cały czas jest pod wrażeniem (raczej negatywnym...) decyzji prezydenta Trumpa na temat ciężkiego oclenia stali i aluminium, wwożonych do USA zza granicy, np. z Kanady. Pojawiają się głosy, że ta polityka nie tylko zaszkodzi atmosferze pomiędzy państwami tudzież kondycji rynków giełdowych i forexowych – ale że okaże się słaba także i dla samych Stanów.
Trump szedł do wyborów hasłami, w których wolny rynek (hasła obniżki podatków, cofnięcia Obamacare, ograniczenia biurokracji) mieszały się z hasłami protekcjonizmu gospodarczego. Dziś te slogany realizuje – i pewnie z protekcjonizmem idzie mu łatwiej nawet niż z komponentem quasi-libertariańskim (czy raczej quasi-reaganowskim). Ale: jedną rzeczą jest to, że inne państwa mogą odpowiedzieć Trumpowi przy pomocy ceł odwetowych, a to będzie wojna handlowa. Drugą jest fakt, że w Stanach oprócz pracowników sektora stalowego są też liczne firmy (i ich pracownicy!), które wykorzystują stal i aluminium przy wytwarzaniu różnych artykułów. Jeśli będą nadal musiały ją importować, ale drożej, albo jeżeli amerykańscy producenci stali wykorzystają sytuację do tego, by podnieść swe ceny (poniżej równowartości ceł Trumpa, ale jednak) – to zapłacą za to konsumenci.
Pojawia się tu odwieczne pytanie dotyczące protekcjonizmu: czy mamy uważać, że wszystkie podmioty w gospodarce są równoprawne i równie godne szacunku tudzież wsparcia; czy też przyjąć, że – nawet kosztem przejściowej lub częściowej niedoli niektórych aktorów rynku – należy preferować innych aktorów? W ujęciach zbliżonych do mocno rynkowych wybiera się odpowiedź nr 1, ale ktoś może powiedzieć, że np. własny przemysł odzieżowy jest ważniejszy niż dobro właścicieli lumpeksów itd. Albo: że biznes stalowo-aluminiowy USA jest ważniejszy niż to, że konsumenci zapłacą więcej za puszkę od piwa.
Trump w dodatku grozi UE cłami importowymi na europejskie samochody, jeżeli Unia zareaguje uprzednio w sposób odetowy na cła metalowe Trumpa. Prezydent Stanów uważa oczywiście, że nie robi nic innego, jak tylko przywraca względną równowagę, bo dotąd USA były krzywdzone.
Inny temat tego tygodnia to wybory we Włoszech, które właśnie wczoraj się odbyły. Sondaże pokazują, że 30 proc. głosów dostał antyestablishmentowy Ruch Pięciu Gwiazd – raczej lewicowy, mocno "populistyczny" (którego to słowa analitycy polityki używają, by opisać wszystko, co choć trochę wymyka się ich kategoriom), ekologiczny. Ale to nie największy zwycięzca – tym jest bowiem centro-prawicowa koalicja Silvio Berlusconiego. To dla rynków jako taka ulga: Berlusconi sam pewnie nie będzie rządzić, bo ma problemy prawne i ponad 80 lat na karku, więc na czele rządu stanie np. Antonio Tajani.
Na eurodolarze na razie widzimy ok. 1,2325. W okolicach 1,2350 kurs trochę przyhamował. Być może kilkudniowa zwyżka euro się zakończyła. Jesteśmy jednak znów w ok. dwumiesięcznej konsolidacji – u dołu granica to 1,22 (w istocie miniony tydzień pozwolił zakreślić wyraźnie niższe dołki), u góry to ok. 1,2555. Jeżeli euro nie będzie teraz ostro zyskiwać, to stopniowo możemy wrócić na południe i potwierdzić 10-letnią linię spadkową, umacniającą dolara. Nie wszyscy w to jednak wierzą, a Trump sporo namieszał i musielibyśmy wpierw mieć (choćby chwiejną) gwarancję, że nie rozwinie się z tego wielostronna, ciężka wojna handlowa.
O 9:15 mamy w harmonogramie PMI dla usług Hiszpanii, o 9:45 - dla Włoch. Pięć minut później przyjdzie czas na Francję, o 9:55 na Niemcy. W Niemczech zakłada się redukcję m/m z 57,3 pkt do 55,3 pkt.
Godzina 10:00 przyniesie nam PMI dla usług w Strefie Euro (prognoza to spadek z 58 pkt do 56,7 pkt), o 10:30 poznamy wartość dla Wielkiej Brytanii. Wtedy też pojawi się eurolandowy indeks Sentix. O 11:00 poznamy dynamikę sprzedaży detalicznej za styczeń w Eurolandzie. O 15:45 harmonogram przewiduje odczyt z USA: indeks PMI dla usług za luty. O 16:00 pojawi się ISM dla usług. Dodajmy do tego, że o 18:00 wypowie się publicznie Charles Evans z Fed, o 19:15 natomiast Randal Quarles reprezentujący również Fed.
Na złotym
Nie ma dziś publikacji z Polski, natomiast euro-złoty klaruje się przy 4,1955. Złoty nie jest szczególnie silny, niemniej od dłuższego czasu mamy konsolidację od 4,13 do 4,20 z przysłowiowym "hakiem" – i wciąż w niej tkwimy, nawet jeżeli to jej górne rewiry.
USD/PLN notuje poziom 3,4050. Patrząc na minione półtora miesiąca widzimy, że to górne, ale nie całkiem szczytowe okolice trendu bocznego. Granice dolne to ok. 3,31, nawet mniej. Po osiągnięciu w czwartek wartości rzędu 3,4460 wykres trochę zawrócił, acz ów proces wstępnie przyhamował.
Tomasz Witczak
FMC Management